W połowie listopada ponownie wybrałem się na przedstawienie do Teatru Muzycznego im.Danuty Baduszkowej w Gdyni. Tym razem na deskach teatru wystawiano jeden z najbardziej znanych i rozpoznawalnych musicali - "Skrzypek na dachu". Przedstawienie długie, prawie trzy godzinne, ale naprawdę warto poświęcić ten czas. Pominę już streszczenie i ocenę samej historii, a skupię się raczej na tej interpretacji w reżyserii Jerzego Gruzy przedstawionym w Teatrze Muzycznym.
Tym razem nie będę się rozpisywał. Tylko kilka spostrzeżeń po przedstawieniu, które wryły mi się w pamięć.
Wybierając się na tą sztukę, spodziewałem się sporej różnicy w stosunku do trochę słabej (mimo Oskara), adaptacji filmowej, miałem nadzieję posłuchać dobrze wykonanej muzyki żydowskiej i żydowskiego śpiewu, z jego bardzo charakterystycznymi cechami. Nie wiem, czy tak powinno być, czy też nie, ale obie adaptacje były do siebie bardzo zbliżone. Muzyka "zamerykanizowana", bez specyficznego dla muzyki żydowskiej "vibratto", bez melizmatów, bez żydowskiej ikry, jednak bardzo profesjonalnie wykonana. W ogóle, jak na przedstawienie o żydach, było bardzo nie żydowskie. Niestety nie znam oryginału Broadwayu z 1964 roku, ale ponieważ muzykę napisał Jerry Bock, rozumiem, iż tak powinno być zgodnie ze sztuką i oczywiście nutami. Z tym, że miałem nadzieję, na tzw. lekkie "zżydowienie" musicalu, dodanie do oryginału nieco własnej inwencji i wykonanie czegoś szczególnego, specyficznego. Niestety, tutaj wyszedłem nieco zawiedziony, chociaż właściwie nie ma czego zarzucić.
Samo przedstawienie było ciekawe, bardzo dobrze wyreżyserowane i z wspaniale wykonaną choreografią, choć znów bardzo wzorowaną na filmie (lub przedstawieniu pierwotnym). Nieco sztucznie wychodziło to machanie dłońmi na styl żydowskiego tańca (trzeba więcej ćwiczyć drodzy aktorzy), ale całość była wspaniała. Mieszanka tańca rosyjskiego i żydowskiego w trakcie swatów w gospodzie robiła ogromne wrażenie i trzeba przyznać, iż mamy wspaniałych tancerzy. Szkoda, że w trakcie tańca z butelkami na głowach widać było małe oszustwo, ale rozumiem, że to w końcu nie cyrk a teatr.
Wyjątkowo genialna była też scenografia. Tutaj pani Małgorzacie Szydłowskiej należą się WIELKIE BRAWA. Niestety nie wiem jak było w oryginale (czyje było autorstwo i wykonanie pierwotne), ale tutaj było wyjątkowo klimatycznie i pomysłowo. Ze względu na warunki teatralne trzeba było wprowadzić nieco ograniczeń oraz pewną symbolikę. I cała scenografia polegająca na odpowiednim wyświetlaniu przygotowanych animacji na ścianach sceny a czasami nawet widowni, budowała wspaniały klimat, jednocześnie określając miejsce akcji. Tutaj trzeba też wymienić pana Dawida Kozłowskiego odpowiedzialnego za te animacje. BRAWO. Animacje te były cudowne i odpowiednio dobrane.
Co nieco o aktorach. Tewie-go grał Bernard Szyc, idealnie dobrany do tej roli, grał go naturalnie i z wielkim kunsztem, szczególnie wspaniale i humorystycznie wychodziły rozmowy z Bogiem. W pamięci została mi też pani Anna Andrzejewska grająca Jentę oraz syn Rabina grany przez Pawła Bernaciaka. Wszystkim im należą się wielkie BRAWA. Zresztą wszyscy grali wspaniale, a to że kogoś nie wymieniłem, może tylko oznaczać, iż nie grał postaci charakterystycznej, więc go nie zapamiętałem w sposób szczególny. Zresztą, zazwyczaj zwraca się największą uwagę na głównych bohaterów.
Jak zwykle muszę pochwalić najlepszą scenę : opowiadanie "snu" Tewje-go jego żonie. Akcja była dynamiczna, zaskakująca i znacznie lepsza niż w filmowej wersji. Po prostu Norman Jewison (reżyser filmu) powinien uczyć się od was (gdyby żył oczywiście). Tu pochwalę aktorów grających zmarłych za nagrobkami. Graliście znacznie lepiej niż wasi filmowi prekursorzy co właściwie zbudowało wspaniały klimat tej sceny. No i oczywiście wlatująca na scenę, wkurzona, żona rzeźnika. Cóż. Trzeba to samemu zobaczyć w teatrze. Zapraszam na to przedstawienie wszystkich, którym nie podobała się wersja filmowa oraz tych, którzy jej o ogóle nie oglądali. Naprawdę warto, obejrzycie trzy godziny dobrej i co najważniejsze mądrej sztuki, która na długo zapadnie wam w pamięć.
A miałem się nie rozpisywać.
(W)
PS. Mała dygresja do kierownictwa teatru : Zróbcie coś w końcu z tymi mikrofonami, psującymi się od czasu do czasu. Mam nadzieję, że nie kupujecie najtańszych z Auchana czy też TESCO, tylko jakiś profesjonalny sprzęt. Czy w końcu mogłyby się przestać psuć? Prawie na każdym przedstawieniu jest taka sytuacja, że aktora nie słychać, gdyż zepsuł się mikrofon. Ale podziwiam aktorów, którzy jeszcze do tego grają, śpiewając odpowiednio głośniej.