Dzisiejsze wydarzenia – upublicznienie raportu MAK i komentarze do niego z wszelkich stron – zachęciły mnie do opublikowania na stronie pewnego tekstu, który napisałem już jakiś czas temu. Jest to lekkie, krótkie ale i moim zdaniem, rzetelne spojrzenie na naturę prawdy. Mam też nadzieję, że ten tekst nie zniechęci potencjalnych myślicieli do używania rozumu, ale wręcz przeciwnie. Pomoże komuś w rozstrzyganiu, co jest prawdą.
Wszystko zaczęło się od próby odpowiedzi na pewne pytania, które bardzo często człowieka nurtują. Pomijając już te najbardziej oklepane : „Po co istniejemy na tym świecie?” albo „Jak żyć?”, zawsze nurtowały mnie pytania dotyczące Boga, o to czy istnieje, o jego naturę, o wszystko. Nie chodziło mi jednak o wyjaśnienie z punktu widzenia teologicznego („w Biblii jest napisane....”), ale z punktu widzenia naukowego, rzetelne spojrzenie na problem. Filozofia wydała mi się najlepszym miejscem dla tego rodzaju rozważań.
Dramat zaczął się jednak dopiero zapoznając się z filozofią religii. Dowiedziałem się wtedy, iż Bóg może być „całkowicie prosty, niepodzielny na części i niezmienny”. Na dodatek inni uważają jednak, iż jest on „odwieczny i cierpiący”, a tak w ogóle to prawdopodobnie Bóg jest pewną „rzeczywistością w ramach religijnej formy życia”. Jeżeli jest poza czasoprzestrzenią to zna przyszłość, bo widzi ją jakby była dzisiaj (ale jest niezmienny, więc nic nie poznaje), a jeżeli jest w czasoprzestrzeni to o przyszłości może jedynie przypuszczać, więc nie jest wszechwiedzący w naszym rozumieniu tego słowa.
Zdziwiłem się tymi rozważaniami na temat Boga a to zdziwienie było pierwszym stopniem do „piekła” na drodze na którą wkroczyłem.
Zabrałem się za dokładniejsze studia religijne. Oczywiście już wcześniej wiedziałem, iż różnych wiar w różnego rodzaju boga, bogów, siły, czy też moce, jest wiele. Musiałem dokonać pierwszego wyboru – cóż z wszystkim nie dam rady się zapoznać. Ale co wybrać? Wybrałem więc to co znałem najlepiej – jednego Boga osobowego. W gruncie rzeczy zostały trzy wielkie religie – chrześcijaństwo, judaizm i islam. Postanowiłem więc na początku zająć się chrześcijaństwem (jako najlepiej mi znanym – tak mi się wtedy wydawało). Okazało się, iż odmian chrześcijaństwa jest całe mnóstwo. Zacząłem więc szukać, która z tych odmian jest „najprawdziwsza”. Zaprosiłem nawet na rozmowy Świadków Jehowy – byli bardzo chętni.
Po dłuższym czasie studiów okazało się iż:
Wymieniać można w nieskończoność.
W pewnym momencie zatrzymałem się i spytałem: „A jak było/jest naprawdę? Gdzie się ona znajduje? Jeżeli są takie sprzeczności w interpretacji najbardziej poczytnej księgi religijnej na świecie i każdy w niej widzi to co chce zobaczyć, o czym to świadczy?”. Świadkowie Jehowy ostatnio na te moje wątpliwości odpowiedzieli mi: „Ich wszystkich sprowadza na złą drogę Szatan. Tylko my jesteśmy prawdziwą wiarą”. Ale mogę się założyć, iż jeżeli pójdę do przedstawiciela każdej innej religii, powie mi on, mniej więcej, to samo. I co z tym mam począć, skoro chciałbym znać prawdę. Ale tą prawdziwą. Prawdziwą prawdę – zwaną też przez filozofów „korespondencyjną”.
Na moje wątpliwości dotyczące różnych interpretacji Biblii, Świadkowie odpowiedzieli mi, iż w niej jest wszystko jasno i prosto napisane. Trzeba ją jednak czytać, tak jak oni to robią. Ech... A sami nie potrafili mi wyjaśnić dlaczego Bóg w Księdze Rodzaju pojawia się w postaci trzech osób, postaci (może aniołów?). Na pewno następnym razem przyjdą z jakąś gotową interpretacją.
Dla odmiany, a może i nie, zainteresował mnie bardzo żywy ostatnio temat. Dotyka on bezpośrednio podstaw naszej, ludzkiej egzystencji. Postanowiłem sobie odpowiedzieć na trudne pytanie z dziedziny bioetyki : „Czy metoda zapłodnienia pozaustrojowego jest moralnie słuszna, czy też nie?”. Na początku moich rozważań miałem, przynajmniej ogólnie, wypracowane własne zdanie. Czytając jednak coraz więcej na ten temat okazało się, iż wcale nie jest to takie proste jak mi się to na początku wydawało. Najpierw trafiłem na rozważania Jana Pawła II, aby zaraz potem wpaść w sidła pana Petera Singera. Kontrast był tak straszny, że przez dwa dni nie mogłem na żadną z tych ksiąg spojrzeć. Po otrząśnięciu z szoku, zacząłem czytać inne teksty na interesujący mnie temat i znalazłem około 30 różnych interpretacji kontrowersji wokół tego tematu : „kiedy zarodek staje się osobą?”, „czy życie ludzkie naprawdę jest wartością najwyższą?”, „czy chęć posiadania własnego dziecka to jest egoizm?” itp. Każdy z autorów, których teksty czytałem, ustawiał cały problem w nieco inny sposób i dochodził do nieco innych wniosków. W końcu doszedłem do tego, iż są dwie skrajne linie : Jan Paweł II i Peter Singer – a pomiędzy nimi wielu innych, którzy próbowali obie skrajności jakoś pogodzić. Zastanawiając się jednak nad prawdą stwierdziłem, że wszystko to są (może) jedynie pewne interpretacje i przypuszczenia. Ale, gdzie w tym wszystkim jest ta prawda? Ta prawdziwa i najprawdziwsza prawda.
Ale to jeszcze nie koniec. Weźmy inny temat, na zakończenie: piękno. Czym jest piękno? Czy znajduje się ono po stronie przedmiotu, czy też po stronie odbiorcy? A może w jednym i w drugim na raz? Ale czy ten podział jest po 50%, czy też 30%:70%, a może tylko 10%:90%, albo odwrotnie: 90%:10%? Oczywiście jeżeli zacznę szukać odpowiedzi na zadane tutaj pytanie to już z doświadczenia wiem, iż zawsze znajdą się osoby, które na dowolne z tych pytań odpowiedzą, iż "to właśnie jest prawda". Na dodatek, bardzo przekonująco uzasadnią swoje twierdzenie. Coraz częściej wydaje mi się, iż Bóg stworzył ten świat jedynie dla żartu.
A może istnieją jakieś rzeczy, prawdy konkretnie ustalone? Może z innych dziedzin naszej bogatej wiedzy. Weźmy na przykład historię. Nie chcąc wchodzić w szczegóły, bo problemy widać już z samej góry, tak w zasadzie, to znów nic nie wiemy. Historię piszą zwycięzcy, a jaka była prawda, nikt nie wie. Iluż to historyków wciąż wykłóca się o sprawy nawet naszej najnowszej historii. A co dopiero można powiedzieć o dawniejszej. A może idźmy w inna stronę. Może chociaż taki przedmiot jak matematyka? O... Tutaj już jest chyba lepiej. Oczywiście. Wszystko jest w porządku dopóki nie zaczniemy się zastanawiać nad aksjomatyką. Nawet w matematyce okazuje się, iż należy sobie aksjomaty dopasować do teorii matematycznej. To jest już całkowita porażka poszukiwacza „prawdziwej prawdy”. Ale co tutaj wiele mówić, jeżeli w filozofii byli, może nawet są do dzisiaj, ludzie którzy uważają, i to nawet całkiem poważnie, iż tylko oni istnieją, a cały świat jest tylko pewną projekcją w ich umyśle. Kartezjusz musiał sobie nawet udowadniać, że sam istnieje („Myślę, więc jestem”). I do czego to wszystko prowadzi?
I tak, poruszając się po świecie zwanym „filozofia”, czegokolwiek się dotkniemy, jest obudowane taką ilością różnego rodzaju przypuszczeń, interpretacji, systemów, prób usystematyzowań, że dziwię się, iż nasz świat posuwa się jednak w swoim rozwoju, do przodu. To jest wręcz niewiarygodne. Tak, tak, oczywiście są ludzie którzy twierdzą, że świat cofa się. I nie jestem już w stanie stwierdzić, kto ma rację : ja czy też oni.
Pytanie zasadnicze więc brzmi : czy istnieje prawda korespondencyjna, czy też jedynie prawdy koherentne w swoich systemach? Nie chcę nawet ruszać innych rodzajów „prawd”, typu „pragmatyczna” czy „konsensualna”, które w trakcie swoich rozważań wyprodukowali najróżniejsi myśliciele. Chodzi mi o normalną, zwyczajną, ludzką prawdę, czyli po prostu, zgodność treści z faktami. I proszę mnie nie pytać, na czym ta zgodność miałaby polegać - już słyszę te głośne pytania niektórych analityków. Bądźmy w końcu ludźmi.
Wracając do omówionej wcześniej bioetyki. Przedstawię na prostym przykładzie, co mnie najbardziej denerwuje w tych wszystkich teoriach. Czytając Jana Pawła II, z jego rozważaniami na tematy zapłodnienia pozaustrojowego, na tematy eutanazji, klonowania czy też badań prenatalnych, zgadzam się z nim w pełni. Wszystkie sądy wynikają logicznie z założeń i na dodatek są umotywowane emocjonalnie. Po przeczytaniu takiej książki w której to wszystko zostało zgrabnie wyłożone, cieszę się, iż w końcu poznałem prawdę. Jednak we wnętrzu, odzywa się dziwny głos, i mówi mi: „Coś w tym wszystkim jest nie tak. Czy na prawdę, ludzie chcący posiadać potomstwo, a nie mogący go mieć, powinni się z tym pogodzić?”. Biorę więc kolejną książkę. Peter Singer. Czytam. Po poprzedniej lekturze dostaję pewnego rodzaju „szoku”, ale siłą woli, po pewnym czasie, przyzwyczajam się i dostosowuję. Po przeczytaniu zgadzam się z nim w pełni. Wszystkie sądy wynikają logicznie z założeń i na dodatek są umotywowane emocjonalnie. Po przeczytaniu takiej książki cieszę się w końcu, iż poznałem prawdę. Jednak we wnętrzu, odzywa się dziwny głos, i mówi mi: „Coś w tym wszystkim jest nie tak. Czy na prawdę nawet niemowlęta nie są ludźmi?”. Nagle przypominam sobie mój stan po przeczytaniu poprzedniej książki. Faktycznie przeżyłem pewne „déjà vu”. Oba systemy w ramach swoich założeń są niezawodne. Niestety, problemem są te założenia, dogmaty.
Zastanawiając się w końcu nad samym sobą, zauważyłem, iż coraz bardziej zaczynam przypominać słynnego w starożytności w Rzymie Karneadesa z Cyreny, który jednego dnia wygłosił mogę za sprawiedliwością, a drugiego dnia, przeciwko niej. Wszystkie te rozważania filozoficzne doprowadziły mnie do pełnego relatywizmu, agnostycyzmu, sceptycyzmu albo nawet nie wiem jakiego jeszcze „-izmu”. Boję się co będzie dalej, jeżeli będę się tym dalej zajmował, a zaprzestać tej działalności na razie nie zamierzam (czyżbym był masochistą?). Są oczywiście dwie możliwości (mam nadzieję, że tylko dwie) dalszego rozwoju zdarzeń:
1) albo zupełnie „zbaranieję” i zostanę drugim Karneadesem (chociaż on wierzył przynajmniej w prawdopodobieństwo),
2) albo znajdę w końcu jakąś drogę dla siebie. W drugim przypadku musiałbym albo przyjąć jednak jakieś dogmaty albo postarać się znacznie bardziej i dokonać drugiego przewrotu Kartezjańskiego, ale takiego na dzisiejsze czasy. Czy jest to jednak w ogóle możliwe?